Mieczysław Wasilewski
Tekst / Henryk Tomaszewski / 2003
Profesor Mieczysław Wasilewski w międzynarodowym zespole grafików koncertujących gra na flecie i okarynie.
Text / Henryk Tomaszewski / 2003
Professor Mieczyslaw Wasilewski in an international band of concert playing graphic artists play on the flute and the ocarina.
Tekst / Wiesław Rosocha / Grudzień 2003
Mieczysław Wasilewski: długie imię i nazwisko a jak zwięźle się przedstawia. Warto z nim chodzić na skróty. Ręka wyposażona w głowicę. Wielu na próżno poszukuje tego co znajduje się w jego koszu na śmieci. Wbrew pozorom nie dzieli świata na czarny i biały. Nieustająco sprawdza nasze oko i inteligencję. Ostatnie rysowanie to jak przegląd pięknych bramek strzelonych główką. ORKIESTRA TUSZ!
Text / Wieslaw Rosocha / December 2003
Mieczyslaw Wasilewski: A long name To describe such a condensed man Taking shortcuts with him is worthwhile, Hand armed with a head, Many strive in vain For the contents of his wastebasket, Contrary to what seems His world is not black and white Constantly testing Our eye and intelligence, The last drawings Are a series of hat-tricks. MAESTRO PLEASE!
Czarne na Białym / Wojtek Freudenreich / Grudzień 2003
Lapidarny "BS 38-15", "Matka Courage" - piękne. Poruszony "Mostem na rzece Kwai" i "Pętlą Oriona". "Artyści Plakatu" to ładne. "Problemy" "To be or not to be?" trafił. Znaki i rysunki, mądrość i synteza.
Black on White / Wojtek Freudenreich / December 2003
"BS 38-15" lapidary, "Mother Courage" - beautiful. Impressed by "Bridge on the River Kwai" and "Loop Orion". "Artists Poster" - nice. "Problems", "To be or not to be?" hit. Signs and drawings, wisdom and synthesis.
Młodzieńcze gesty (graficzne) / Szymon Bojko / 2010-11
Młodzieńcza sylwetka, szczupła niczym ciało tancerza, pociągła twarz pokryta rzadkim nie golonym zarostem. Wieńczy ją głowa bez jednego włosa. To rys rozpoznawalny w wielu rysunkowych autoportretach. Typ agnostyka. Może sceptyka. Dorzućmy inne cechy składające się na wizerunek artysty i wgląd w jego psyche. Niedbałość, raczej pozorna, o walory zewnętrzne. Rozpięta koszula, luźna marynarka, filuternie nałożony, skórzany kapelusik, latem kepi. Naturalne, zwinne obroty ciała, elastyczny chód jakby fruwał. Przyciszony głos, lekki uśmiech, łagodne spojrzenie (czytaj: zamyślenie) i skok w siebie, wpisują się w ten szkic. Na fotografiach ze studentkami i studentami, wtapia się optycznie w tę grupę. Jest jednym z nich. Pozostaje nim, tożsamy latami, ba - dekadami. Myślenie i wyobraźnia młodzieńczo chłonna, wzbogacona znajomością języków obcych, lekturami, podróżami, kulturami, cywilizacjami. Europa, od Paryża do Skandynawii. Bliski Wschód, Daleki Wschód, Ameryka Północna, Ameryka Łacińska, Japonia, Chiny.
Intelektualne podróże w sferze początków i historii pisma. Hieroglify, pismo klinowe, kaligrafia arabska, pismo chińskie, japońskie. Manuskrypty. Piktogramy.

Wymieniłem gleby wizualne, którymi żywił się i nadal znajduje w nich bogate, ożywcze stymulacje, na podobieństwo drożdży, Mieczysław Wasilewski. Inaczej niż jego Nauczyciel, profesor Henryk Tomaszewski. Różne pokolenia, dwa życiorysy rozdzielone historią i stylem życia. Spokrewnione wizualizacją przestrzeni znaków. Inne natomiast były źródła igraszki językowej. Tomaszewski czerpał garściami z soczystego leksykonu przedwojennej Warszawy. Powiedzonka, dowcipy, absurd, elokwencja „knajarstwa”, szemranego. Mieszał ją z jędrnym słownictwem bywalców kawiarń, kabaretów i teatrzyków. Wiele z jego słownych uproszczeń, aluzji, przezabawnych i karkołomnych przeinaczeń weszły na stałe do języka ówczesnych elit. Zachód potrafił je odczytać bez czytania. W tym świecie, graficy i teoretycy komunikacji, zwali go „wizualnym lingwistą”. Na przekór legendzie, profesor Tomaszewski nie znał żadnego języka obcego. Wasilewski, asystent „Henia”, po powrocie z dłuższego pobytu w Paryżu, gdzie poznał graficzne metier w warunkach rynkowych, wniósł innego ducha do pracowni. Opanowanie języków, przyciągnęło do Akademii warszawskiej wielu studentów z Francji, Norwegii, Finlandii, Słowenii, Czechosłowacji nawet Japonii.

Pracownie Plakatu prof. Tomaszewskiego i prof. Mroszczaka znalazły się w czołówce międzynarodowej. Młodzieńczy Mieczysław we własnej twórczości i w pracy ze studentami dał upust strukturze racjonalnego umysłu. Szukał zwięzłej, mniej opisowej poetyki, dającej się przełożyć na czytelne imago. Skorzystał naturalnie z modelu intelektualnego: fraszka, kalambur, żart myślowy, koncept, cytata. Idąc tym tropem znalazł go w utworach popularnego wówczas, S. J. Leca, autora Myśli nieuczesanych i in. „Wystarczy słowo, reszta jest gadaniem” – mawiał satyryk. Zapytany dlaczego pisze krótkie fraszki, Lec miał gotową odpowiedź, „bo słów mi brak”. Wasilewskiemu także nie brakowało pomysłów ze słowami i bez słów. Niechaj przykładem będzie plakat „To be war not to be?” (1975), świadczący o inteligencji typograficznej w operacji czysto wizualnej i treściowej.

Inny plakat, do filmu „Nietykalny” czarno-biały, uwypukla z kolei, przenikliwe drążenie tematu za pomocą właściwej formy – „nietykalny, czyli najeżony kolcami”. Zwrócił na to uwagę, bystry student w pracowni, Mateusz Rakowicz. Co krok napotykamy na znakomite przykłady intelektualno-wizualnych procedur, pomysłów młodzieńczego artysty i nauczyciela.Wszelako, rysunek w wielu postaciach jest, był i nadal pozostaje najsilniejszą, autorską cechą grafiki Wasilewskiego. Pędzel podniesiony do obszaru komunikacji. W czarno-białym, „pędzlowatym” narzędziu, czuje się swojsko. Pędzle miękkie, cieniutkie, twarde jak szczotki, z ostrym stożkiem, rozczepione, starte, bądź uschnięte. Z tego Uniwersum wyłaniają się linie, smugi, plamy i plamki. Krajobraz igrających kleksów i pętli. Płaskie, obłe, zderzone z formą geometryczną, kwadratem, krzywizną bądź kołem. Zamaszyste w zamyśle eksponują energię. Każdy zrealizowany projekt, poprzedzają niezliczone warianty. Bezlitośnie je wyrzucał lub niszczył. Repertuar ograniczony jak w muzyce minimal John Cage’a. i Philipa Glassa.

Można by artyście wytknąć nadużywanie formy powtarzalnej, albo świadomym zubożeniem autorskiej palety. Cnota powściągliwości, czy też wyczerpanie się pomysłów? Jedno i drugie. Wszelako duch młodzieńczy latami daje o sobie znać, o czym świadczą plakaty ( „Toulouse Lautrec”, „Nietykalni”, „Tymczasowy raj” i wiele innych), okładki dla miesięcznika „Problemy”, liczne okładki książkowe, ilustracje i logo-gramy. Dorobek zasługujący od dawna na przyzwoitą monografię. Uczynili to Chińczycy. No comments. Wasilewski pedagog 1971-1985, lata późniejsze...2010 etc. Mieczysław Wasilewski, kontynuator dzieła spontanicznego „Henia”, dał się poznać jako nauczyciel samodzielny. Stworzył własne metody przyswojenia studentom, języka grafiki komunikacyjnej, uzależnionej jak nigdy dotąd, od zmian w technologii. Umiejętnie połączył zalety graficzne „wczoraj”, zwane „polską szkołą plakatu”, z wiedzą oraz zastosowaniem cywilizacji cyfrowej.

Wgląd w jego metody dydaktyczne daje publikacja dwujęzyczna, anglo-chińska, zrealizowana w Chinach (2004). z inicjatywy chińskich autorów i wydawcy „China Youth, Press”. Wyróżnia się ona „innością” zamysłu i autorskim opracowaniem lay-out-u.. Książkę czyta się i ogląda na „dwa” otwarcia – sposób odczytania. Jest przykładem zaczynu, przenikania kultury chińskiej i kraju nad Wisłą. Otwierają ją słowa Mistrza, Henryka Tomaszewskiego: Profesor Mieczysław Wasilewski – gra na flecie i okarynie w międzynarodowej orkiestrze artystów grafików. Zaś Danuta Wróblewska w zwięzłym komentarzu uchwyciła esencję dzieła Wasilewskiego, jako laboratorium inteligentnego myślenia. Natomiast wpis do książki jego rówieśnika, artysty-grafika, Wiesława Rosochy, brzmi żartobliwie w formie dytyrambu. Oto fragment: „Warto z nim chodzić na skróty./ Ręka wyposażona w głowicę.../ Wbrew pozorom nie dzieli świata na czarny i biały./ Nieustannie sprawdza / nasze oko i inteligencję. / Ostatnie rysowa- nie / to jak przegląd / pięknych bramek / strzelonych główką / ORKIESTRA TUSZ!”. Nareszcie, ktoś znający się na rzeczy w materii żartu, dokonał „odkrycia”.

Szanowny Profesor, nosiciel rozumu i rozsądku, niczym siewca, pobudza dla żartu, również żywioły śmiechu. Ileż to odcieni osobowościowych tkwi w jednym ciele! W tym miejscu wypada uzupełnić ową osobowość. cechą dociekliwości poznawczej, bliską kulturze ludów dalekowschodnich. Zajęcia z liternictwa czyli „mariaż litery z obrazem” prowadził zaledwie przez jeden rok i to w zastępstwie innego pedagoga. Jednak zapisały się one w pamięci dwóch studentów, dziś osoby o znacznym dorobku twórczym, Dariusz Bryl i Robert Manowski. Zapytani, jednym głosem przywołali sytuację sprzed 20 lat „na tych zajęciach praktykowaliśmy pisanie patykiem” i dodajmy, podobnymi krypto-narzędziami z innych cywilizacji. Aż dziw, Dariusz, z otwartą głową na świat zewnętrzny, zapamiętał ten rys charakteru prof. Mieczysława Wasilewskiego - osoba powściągliwa, rzadka dziś rysa charakteru, rzekł. Esencja pracy pedagoga w obliczu światowej globalizacji, stwierdził Wasilewski w wywiadzie - polega na znalezieniu rozsądnej równowagi między tradycją i nową techniką. Sądząc z karier życiowych jego absolwentów, metoda ta zdała egzamin. Przeglądając strony w drugiej części publikacji pod tytułem „Studenci”, wchodzimy na szlak myślenia studentów, dyplomantów jego pracowni. Przeważają indywidualności zwiastujące bogactwo warsztatu, mozaikę rozwiązań, propozycji i języków komunikacji publicznej. Do nich zaliczyłbym przede wszystkim Agatę Bogacką, Katarzynę Stanny, Anetę Szeweluk, Marcina Władykę, Mateusza Rakowicza i Japonkę Ola Ubukata.

Z rozmów i spotkań z nimi, wyłania się obraz pokolenia, niezmiernie budujący, wartościowy dla socjologa, czy wręcz, kulturoznawcy. Dla obserwatora tego obszaru kultury, świadomość, że studia i prace dyplomowe z grafiki projektowej, pozwoliły znacznie poszerzyć pole działania, kolejnemu pokoleniu, jest źródłem niekłamanego podziwu dla pedagoga – mędrca powściągliwego. Nie powtarzają swoich pedagogów, stosunkowo szybko zdołali rozpoznać własne możliwości. Od wyszukanych form rysunku, kreacji fotograficznej, autorskiej reklamy, animacji, do samodzielnej opcji malarskiej, warsztatu filmowego i skomplikowanych technologii reprodukcyjnych. Zjawisko o którym mowa, nazwałbym wspinaniem do samodzielności. Młodzi dość sprawnie budują własną drogę, rozpoznawalną i poszukiwaną na rynku autorskich „gwiazd”. Działają indywidualnie, niekiedy tworzą autorskie grupy na podobieństwo przedwojennego i sławnego Levitt-Him.

Agata Bogacka, otwiera wybraną przeze mnie i Profesora, panoramę „gwiazd”, sygnalizującą talenty już zaistniałe w obiegu publicznym, włączając Internet. Agata prezentuje auto-refleksję nad atutami i relacjami w sferze gender. Jej seria obrazów „Ja krwawię”, będąca celnym ciosem wymierzonym w zadufaną męską połówkę, narobiła wiele szumu w świecie młodej sztuki. Wnikliwi krytycy, łowcy nowych twarzy, dobierali się do klucza odważnego ataku. Był to elegancki popis plastycznej narracji, kwestionujący męski stereotyp płci. Został osiągnięty dzięki plakatowej zwięzłości, skrótu, opanowanego w pracowni Profesora. W chińskiej publikacji, jej prace dla reklamy wręcz przykuwają wzrok Wzorzec nowoczesnego anonsu. Zapowiedź dużych zarobków w światowej reklamie. Wybrała trudniejszą drogę. Poznałem Agatę na zakręcie kariery. Porzuciła graficzne zaloty, dla niepewnej malarskiej podróży, za to odnajduje w niej siebie, czyli głębie i nowe myślowe podniety. Może być przykładem współczesnej młodej kobiety, kierującej się ideałami wyniesionymi z rodziny o nazwiskach zapisanych na trwale w skarbnicy polskiej kultury.

Katarzyna Stanny, córka wybitnego grafika Janusza Stanny, ukształtowana od dzieciństwa w klimacie sztuki, znalazła dla jej licznych talentów plastycznych i pedagogicznych, „niszę” w fotografii i grafice warsztatowej. Rosław Szaybo prof. ASP u którego pełni stanowisko asystentki – doktorantki (w międzyczasie, uzyskała tytuł doktora sztuki na polu fotografii ) , napisał krótko po jej wystawie grafik „Owady” : Kasia stała się ważką – myślę, że zawsze będzie motylem. Jej ojciec analizując prace córki w ilustracjach i biżuterii, zwrócił uwagę na „dalekie echa sztychów” w nich. Natomiast praca Katarzyny (dyplom) zamieszczona w chińskiej publikacji, na stronach rozkładowych „natura – kultura” jest podwójnym majstersztykiem – radość dla oka i uznanie dla fotograficznej kompetencji. Raz jeszcze przywołam jej Patrona z Grupy Historycznej ASP, Rosława Szaybo – Kasia Stanny znajduje się w grupie Udaczników (tych, którym się udało, z ros.). Energia, rozmach aktywności równolegle z artystyczną, również intelektualną, badawczą związanej ze sprawnością sportową, składają się na wizerunek młodości chłonnej i pracowitej.

Aneta Szeweluk. Jedno niezapomniane spotkanie, po którym poczułem wyższy stan emocji. Jej praca dyplomowa wyróżnia się czymś nieuchwytnym, co kojarzy się z muzyczną wibracją strun. Zapis świadomie „barbarzyński”. Osiąga go dzięki czarno-białej, rysunkowej dramaturgii, ekspresyjnej, niekiedy lirycznej i położonej znienacka, zbrudzonej plamie koloru. Aneta uwodzi cienką linią i „rozczochraną” literą na białym płótnie. Wypracowała sobie podłoże rysunku – płyn z kawy, herbaty, farba akrylowa wielokrotnie odbijana (?), płótno ze śladami przyprasowania żelazkiem. Korekty Profesora opisane z wzruszającymi szczegółami, mówią o dialogu - nauczyciel/ studentka - we wspólnej przygodzie, radości odkrywania i lubowania się formą.. Razem - „dopieszczaliśmy każdą kreskę...namaszczaliśmy ją (okładkę). Na wyniki jej studiów złożyli się inni wykładowcy uczelni, wśród nich, prof. Janusz Przybylski (rysunek) oraz Paweł Nowak. Zainteresowany dalszymi losami zawodowymi Anety, dowiedziałem się, że osiągnęła pozycję art director w poważnej Agencji reklamy w stolicy. Była zawiedziona klimatem wyborów wartości panujących w tym środowisku. Oznaczał dla niej skok z nieustannej sublimacji języka grafiki w pracowniach ASP, do miałkości i trywialnej reklamy, na co dzień w Agencji, był i pozostał dla niej bolesny. W świecie kadry kierowniczej i zleceniodawców nie liczy się wiedza i oceny dyrektora artystycznego. Podzieliłem się z Anetą z własnym doświadczeniem z lat 70. w Nowym Jorku, gdzie obracałem się w kręgu grafików dizajnerów, światowych firm i agencji reklamy Wymieniłem przykładowo Push Pin Studio i wybitnych typografów z U&lc (Upper and Lower case). Zastanawiająca różnica jakościowa. Na tym tle, art director na rynku polskim, jest jeno echem stanowiska, autorytetu, liczącego się w rozwiniętych krajach Zachodu. Do kampanii promocyjnych z reguły angażuje się twórców „z nazwiskiem” względnie uznane agencje. Reklama firm poczynając od logotypu, należy do obszaru kultury publicznej i jest ramieniem sztuki. Sukces Romana Cieślewicza w Paryżu, przekładał się na sukces m.in. Galeries Lafayette czy firmy M.A.F.I.A.

Marcin Władyka, asystent Profesora, wzbogacił nieco portret osobowy Wasilewskiego. Marcin, postawny mężczyzna tryskający energią, rozmowny, założyciel i właściciel Studia Headmade w Warszawie. To człowiek sukcesu, jako artysta i nowoczesny manager. Wkrótce zdobył uznanie, o czym mogą świadczyć nagrody w konkursach, wystawy, praca pedagoga w uczelniach i staże zagranicą*). Praca nad doktoratem, daje wyobrażenie o tempie i rezerwach w życiowych gonitwach 35-latka. Świat stoi otworem, przed nim i ambitnym zespołem, którym kieruje. Twierdzi, że wybrał właśnie tę pracownię, bowiem w oczach studentów jego rocznika cieszyła się opinią – „ostatnia, która zaspokaja ambicje - być artystą!”. Rozwinął owe krążące hasło, myśl - aspiracje młodzieńcze, przygoda intelektualna, wszechstronny rozwój. Zdobyć nazwisko. Wasilewski był dla studentów partnerem, z nim się prowadziło dialog, rozmawiało. Korekty trwały długo Student musiał przynieść poprzednie propozycje i udowodnić, że jest istotą myślącą. W procesie korekty następowała, nie rzadko, przebudowa zamysłu. Uczył spojrzeć krytycznie, na nowo, co sam zaprojektował. Nazywano taki ruch „nakłuciem balonika”. Wasilewski w takich sytuacjach zniewalał młodzież swoistą młodzieńczością, jakby chciał udowodnić, że ich myślenie kostnieje. Zachęcał do energetycznej postawy – nawet „mizerne pomysły, barachło (ros.), wyciągnąć i przerobić”. Potrafił odnaleźć atuty studenta. Władyka uczył się od Mistrza, w roli asystenta dawał sygnały niezależności, co uwypuklało jego walory pedagogiczne. Jednak w pamięci studentów, prawie nic się nie utrwaliło, ani zaiskrzyło. Nie wykluczone, że Marcin-asystent miał pod swoją opieką inne osoby.

Mateusz Rakowicz, po ukończeniu studiów w ASP w 2001.zajął się tym do czego miał ochotę. Zanurzył się w filmowej produkcji, ceniony jako biegły rysownik z wyobraźnią. Natomiast jego praca dyplomowa, wyraźnie odmienna w pomyśle i realizacji, zasługuje na omówienie. Jak żadna inna, wymagała serii plakatów i dotyczyła społecznej empatii – losu ludzi w ówczesnym, powojennym świecie. U początku narodzin idei plastycznej było „słowo”, które w różnych kontekstach, krążyło wśród najbliższych mu osób. Brzmiało ono wieloznacznie i smutno - uchodźcy, „refugee”. Wkrótce dowiedział się o ich losach. Poznał ludzi o wysokich walorach etycznych, oddani sprawie niesienia pomocy tym, którzy zmuszeni byli do szukania miejsca dla siebie i swoich rodzin. Wśród nich niezwykła osobowość Janiny Ochojskiej, a wokół niej osobistości z Polskiej Akcji Humanitarnej (PAH, w ramach międzynarodowej UNHCR) oraz Ania Blumsztajn i jej Matka. To wszystko sprawiło, że młody i wrażliwy na zło, projektant-grafik , postanowił temat „rozpisać na głosy”. Każde przymusowe uchodźstwo zostało foto-graficznie zainscenizowane. Spinał je tytuł „Z kraju do kraju”. Doktor medycyny z Afganistanu- kelner. itp. Plakaty zaopatrzone w znaczek UNHCR, wydrukowane zostały w nakładzie 2000 egz. Rzadki przykład wczesnego sukcesu. Także dalszy rozwój tożsamości artystycznej Mateusza jest pełen dynamiki, jak ruch w klatce filmowej. Zagospodarował, istotny, acz praktycznie nieobecny u nas, segment w procesie powstawania scenariusza filmowego. Chodzi o scenariusz wizualny, storyboard- scenorys - kino rysowane, wywodzące się od Meliesa i Lumiere. Zdołał opanować tę dyscyplinę do tego stopnia, że uważano go za partnera dla scenarzysty, ale Mateusz uczynił „skok w bok” bowiem jego partnerami stali się sami reżyserzy*). Robił krótkie filmy w których odnaleźć można pazur reżysera. Gorzej z mało ambitnym rysunkiem narracyjnym, czego chyba jest świadom. Czyżby do tego raczej zamkniętego środowiska nie dotarła sztuka Saul Bass’a dla filmu fabularnego? Zignorowano jego filozofię, że czołówka do filmu „musi być piękna” i może sięgnąć po laury, na równi z samym filmem. Takim imperatywem kierowali się polscy nowatorzy filmu animowanego Jan Lenica i Walerian Borowczyk. Po nich graficzne, pomysłowe rozwiązania czołówki umarły. Nic nie wskazuje na to, że się odrodzą. Zapanowało byle co. Mój apel kieruję do Młodzieńców, Wasilewskiego, Szaybo Dudzińskiego i in.

Nie wykrusza się, nie, pokolenie entuzjastów, marzycieli, wizjonerów, zapatrzonych w ideały piękna awangardy drugiej połowy 20 wieku. Nadal tkwią i przekazują autentycznym młodzieńcom, młodzieńcze gesty (graficzne) Nowy krajobraz XXI wieku, jego zarysy otwierają Nowe Horyzonty, nic się nie kończy...... hic transit gloria mundi.
Young Graphical Gesture / Szymon Bojko
Youthful figure, the sylphlike body of a dancer, long unshaven face... Unmistakeable trait, found in many drawings of him. An agnostic? A sceptic, perhaps? Let's add other qualities determining the image of an artist and his psyche. Pretended lack of concern about his appearance: an unbuttoned shirt, loose a jacket, a leather hat, or a képi in summertime, frivolously sitting on his head. Spontaneous, agile body movements, light-footed walk, like he were flying. Subdued voice, illusory smile, candid sight (i.e. meditation), and an inward jump, subscribe to this sketchy image. Pictured with the students, he blends into the group. He remains unchanged, one of them, throughout years, even decades. His thought and imagination – youthfully absorbing, enriched by the knowledge of foreign languages, lectures, travels, interaction with other civilizations. Europe – from Paris to Scandinavia. Middle East, Far East, North America, Latin America, Japan, China. Travels of intellect through the history of writing and to its very end; or its beginning. Hieroglyphs, cuneiform writing, Arab calligraphy, Chinese and Japanese script. Manuscripts. Pictographs. These were the soils from which he nurtured his imagination.
And he still does. Mieczysław Wasilewski. He was entirely unlike his teacher, Henryk Tomaszewski. Two lifespans divided by the history and the lifestyle. Bound by the capability to visualise the language.

Sources of their language play were different though. Tomaszewski extensively used a peculiar parlance of pre-war Warsaw: sayings, jokes, pure-nonsense and common sense of Warsaw's folk. He blended all this with saucy vernacular of coffee-houses' regulars, brought in from playhouses and cabarets. Many of his sayings, bon-mots, funny paradoxes became part of the language of the elites of his times. The West understood them without reading. Other artists and communication theoreticians called him a visual linguist. Professor Tomaszewski didn't know any foreign language. Wasilewski, „Henio's” assistant, back from Paris, where he has become familiar with commercial side of the graphic métier, brought in a different spirit to the atelier, what attracted many students from France, Norway, Finland, Slovenia, Czechoslovakia, even from Japan. Tomaszewski's and Mroszczak's workshops became the internationally acknowledged spearhead. Young Mieczysław allowed for rational motivations in his art as well as in his work with students. He sought a concise, less descriptive poetics, which could be translated into a readable imago. He benefited from an intellectual model: a joke, a bon-mot, a paradox, and epigram, a quotation. Following this trail he came across the works of Lec, a popular satirical writer of the day, the author of Uncombed thoughts. „One word is enough – more than one is just a garrulity” - Lec used to say. Asked why he wrote so short epigrams he answered „Because I am short of words”.

But Wasilewski wasn't short of concepts, either with words or without them. Let the poster To be war(or) not to be? (1975) prove his typographic acumen in purely visual and textual operations. The movie poster Untouchables endorses his insightful analysis of the subject and its rendition through its graphic form - „untouchable i.e. impossible to touch i.e. spiky.” Excellent examples of young artist's and teacher's intellectual and visual concepts can be found everywhere. And yet, different forms of drawings have always been Wasilewski's trade mark. A brush in service of communication. Soft brushes, thin brushes, brushes-hard-like-brooms, pointed brushes, frayed brushes, worn off brushes. Lines, streaks, marks and dots.

A landscape of playful blotches and loops; flat or oblong, juxtaposed with geometrical form: a square, a curve or a circle; bold – supposed to represent energy. Each completed project was preceded by innumerable variants. The author mercilessly destroyed or threw them away. A repertoire as limited as in minimalist music of John Cage or Philip Glass. One could reproach that the artist either used the form excessively or abated his palette. A virtue of modesty or an exhaustion of concepts? Both. Nevertheless his youthful spirit speaks for itself, what prove his posters (“Toulouse-Lautrec”, “Untouchables”, “Temporal Paradise”), covers of the monthly “Problemy”, numerous book-covers, illustrations and logo-grams. An achievement deserving an extensive monograph. The Chinese produced the only one to date. No comment... Mieczysław Wasilewski, the follower of the spontaneous “Henio's” path, showed himself an independent teacher. He established his own method to initiate students to the language of graphic art, which through years has become more and more dependent from changing technology. He skilfully combined advantages of what was before called the Polish poster school with profound knowledge and skillful use of digital technology. A bilingual, Anglo-Chinese publication issued in 2004 on the initiative of the Chinese authors and the publisher China Youth Press gives an insight into his didactic methods. It's an outstanding book, both because of its singular concept and its unique layout. It is an example of the inchoate mutual interpenetration of Polish and Chinese cultures. It is possible to read and watch it in a twofold way. It opens with the quotation from the Master, Henryk Tomaszewski: “In the international orchestra of graphic artists Professor Mieczysław Wasilewski plays flute and ocarina”. In her short comment Danuta Wróblewska caught the essence of Wasilewski's achievement as the “laboratory of the intelligent thinking”. And the contribution of Wasilewski's peer and a graphic artist as himself, Wiesław Rosocha, takes the shape of a humorous panegyric, in which he says: “A companion worth of taking short-cuts with, a hand with the head. In spite of appearances, he does not divide the world into black and white. He keeps testing our eye and our intellect. His last drawings are like a review of a series of beautiful goals shot with his head. Fanfare, please!”

Description of Wasilewski's personality would never be complete without mentioning the quality of his cognitive curiosity, close to that of the peoples of the Far East. He held his calligraphy workshop, an “union between the letter and the image”, for one year only, deputising for another teacher. Nevertheless it was imprinted in the memory of two of his students, today eminent graphic artists, Dariusz Bryl and Robert Manowski. When asked, they equivocally recalled what they learnt twenty years ago: “We practised writing with use of a stick and other similar instruments known to other civilisations.” Surprisingly enough Dariusz, so open to external influence, remembered his Professor's virtue: “a restrained man, which is so rare today” - he says. The essence of teacher's work in a globalised world, Wasilewski used to say, relies on finding a reasonable balance between the tradition and the new technology. Guessing from the careers of his graduates, this method passed the test. Reviewing the second part of the said book, we become familiar with the way of thinking of his students. They are mostly individualists representing elaborate workshops, a plethora of solutions and proposals and languages of communication. Agata Bogacka, Katarzyna Stanny, Aneta Szeweluk, Marcin Władyka, Mateusz Rakowicz and Ola Ubukata from Japan are the most prominent of them. Interaction with them demonstrates the qualities of their generation, of extreme interest to a sociologist or a specialist in the study of culture. Observing to what extent their own studying as well as their masters' works in graphic art permitted them to widen the field of expertise of the next generation's leaves me with nothing but genuine admiration for their teacher – a restrained wise man. Pupils do not follow their teachers' paths, they choose their own. Sometimes these include elaborate forms of drawing, photographic creation, advertisements or animation, and sometimes they focus on painting, movies and complex reproduction technologies. This phenomenon can be called “climbing the mountain of self-reliance”. Young people find their own ways with relative efficiency, and become recognized and appreciated by the “stardom market”. They act individually, sometimes they stick together in teams resembling the famous Lewitt-Him of 1930s.

A generation of enthusiasts, dreamers, visionaries, to whom the ideal of beauty of the late 20th century avant-garde keeps on going. Still active, admired and respected, they convey their youthful graphic gestures to their followers. The new landscape of the new century opens new horizons. Nothing ends... hic transit gloria mundi.
MW / K. Lenk
Białe na czarnym, lub czarne na białym. Prosta czcionka, najchętniej Futura. Czasem kolor, jeśli już naprawdę musi być. MW jest czarodziejem formy. Z kilku elementów odartych ze wszelkich ornamentów, tak prostych, że nie ma już nic do odjęcia, tworzy swoje magiczne kompozycje, które zapisuje na papierze pędzlem czy piórem. MW myśli wizualnie. Szuka znaku, tego najbardziej zagęszczonego zapisu równowagi między świetlistością bieli a emanacją czerni. Takie były projekty wspaniałej serii ilustracji i okładek dla miesięcznika popularno-naukowego Problemy, tworzone przez niego od początku lat siedemdziesiątych. Jak niewielu grafików, MW rozwija własny język, nie przerzucając się od stylu do stylu. Między pracami dla Problemów a dzisiejszymi plakatami istnieje myślowa i wizualna tożsamość. Z natury bardziej narracyjne, plakaty zadziwiają urokiem odręcznej, często szkicowej kreski lub plamy i subtelnym, czasem ukrytym żartem rysunkowym.MW jest obdarzony świetnym, inteligentnym i często sarkastycznym poczuciem humoru.
Mówi niewiele, uważnie dobiera słowa i sformułowania, które najlepiej oddają jego, czasem przewrotne, myśli. Z takiego zapewne skupienia powstał pomysł plakatu "To be war/or not to be". Jako artysta MW wywodzi się z tradycji wizualnych poszukiwań jego mistrza – Henryka Tomaszewskiego. Z mistrzem łączy go też podobnie wysublimowane poczucie humoru wizualnego, nie dające przełożyć się na język słów. Można mieć pewność, że z pracowni na Akademii, którą MW przejął po Tomaszewskim, wychodzi następne pokolenie artystów z talentem parających się trudną sztuką wizualnego komunikowania.
MW / K. Lenk
White on black, or black on white. Plain typeface, preferably Futura. Sometimes a hint of color, when it is truly indispensable. MW is a wizard of form. Out of several elements devoid of any ornament, so simple they cannot be further reduced, he creates his magical compositions, which he puts on paper with a brush or pen. MW thinks in images. He searches for a sign, the most concise recording of the balance between white luminosity and black emanation. Such was the design of the great series of illustrations and covers he created in the early 1970s for the Problemy popular science monthly. Unlike many other poster artists, MW develops his own visual language and does not skip from one style to another. There is an intellectual and visual continuity between the Problemy covers and his most recent posters. More narrative by nature, the posters astonish with their charm of sketchy, hand-drawn line or plane of color and subtle, often hidden visual pun.MW is possessed of a good, intelligent, and often sarcastic sense of humor. He says little, carefully choosing words and phrases that best express his sometimes perverse thoughts. This is probably how the idea of “To be war/or not to be” poster was born.
As an artist, MW comes from the tradition of visual exploration of his master – Henryk Tomaszewski. What connects them is also the sophisticated sense of visual humor, impossible to translate into words. It is certain that the studio at the Academy of Fine Arts in Warsaw that MW took over from Tomaszewski is turning out a new generation of artists skilled at the difficult trade of visual communication.
Tekst / M. Oslislo
Spotykamy różnych ludzi, jedni mówią mało, inni dużo, jedni mówią cicho i spokojnie, inni gestykulując, donośnym głosem komunikują się ze światem. Często to co mają do powiedzenia, jest ważne dla nas. Częściej jednak zdarza się, że ich wywody większego sensu i znaczenia nie mają. Inaczej mówiąc słuchanie ich to strata czasu. Mieczysław Wasilewski na pewno należy do tej pierwszej grupy – ludzi, których warto słuchać. To samo dotyczy jego pracy jako artysty grafika i pedagoga. Wasilewski należy do tych WIELKICH, jest jednym z demiurgów współczesnej kultury wizualnej. Grecy i Rzymianie nazywali tak ludzi, którzy wykonywali zawód społecznie użyteczny jak np. lekarz, rzemieślnik czy poeta. Pytanie, czy Wasilewski jest poetą? Z pewnością tak, jest mistrzem znaku, syntezy plastycznej, wyrafinowanej skromności formalnej budowanej na czerni i bieli. Blisko mu do wschodnich mistrzów kaligrafii i twórców haiku. Posiada niezwykłą umiejętność kondensacji formy, która bez "podnoszenia głosu" komunikuje światu ważne treści.
Jego plakaty, ilustracje, projekty graficzne od kilkudziesięciu lat pomagają nam zrozumieć otaczający nas świat. Te myśli-obrazy zapadają na długo w pamięć, wracają do nas, upominają nas i bawią.
Text / M. Oslislo
We meet many people – some are silent, others talkative, some speak quietly and calmly, others communicate with the world in a loud voice and broad gestures. Sometimes what they have to say is important to us. More often it happens that their elocutions have no deeper sense or meaning. In other words, listening to them is a waste of time. Mieczysław Wasilewski without doubt belongs to the first group: people worth listening to. The same goes for his work as poster artist and academic teacher. Wasilewski is one of the GREATS, the demiurges of contemporary visual culture. This is what the ancient Greeks and Romans called the people in socially useful professions, such as doctors, artisans, or poets. One would ask, is Wasilewski a poet? Certainly so, he is a master of sign, artistic synthesis, refined formal modesty of black and white. He is related to the Eastern masters of calligraphy and haiku. He has an amazing ease with compression of form, that without ‘raising its voice’ communicates important meanings to the world. His posters, illustrations, graphic design have for decades helped us understand the world we live in. These thought-images are lodged deeply in our memory and come back to us in order to warn and amuse us.
Spotkania z Mieczysławem Wasilewskim / R. Wanner
Czasy, kiedy wschodnia i zachodnia Europa były rozdzielone przez mury – polityczne, ekonomiczne, mentalne – powoli odchodzą w przeszłość. Przytoczone poniżej anegdoty o spotkaniach z polskim projektantem graficznym Mieczysławem Wasilewskim są próbą zachowania klimatu tamtych czasów, opisując nie tylko jego, ale również mnie. Mury nie były całkowicie nieprzeniknione, odważni i ciekawi świata zawsze znajdowali sposób na ich pokonanie, w obu kierunkach. Mojej żonie udało się to podczas studenckiej wycieczki autokarowej w 1964 roku, ja po raz pierwszy trafiłem do Polski odbywając podróż służbową w 1978 roku. Nigdy wcześniej nie byłem po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. W tamtym czasie z trudem odróżniałem Pragę od Warszawy, ale byłem przekonany, podobnie jak wszyscy wokół mnie, że oba miasta leżą na złowrogim i strasznym terytorium, a wszyscy artyści są na usługach systemu, malując socrealistyczne obrazy sławiące komunizm.Podróż była dużym zaskoczeniem i zmieniła moje życie jak niewiele innych wydarzeń.
Po raz pierwszy zobaczyłem polskie plakaty i od razu mnie one zafascynowały, częściowo poprzez same obrazy (nie mogłem przecież czytać tekstów), a częściowo dlatego że były tak nieprawdopodobnie tanie – około jednego dolara za sztukę. Kupiłem wszystkie 70 plakatów dostępnych w Warszawskim sklepie, wśród nich czarno-biały afisz Wasilewskiego do rosyjskiego filmu „Wilczym śladem”. Odtąd odwiedzałem Polskę tak często jak się dało – zwykle raz do roku, i kupowałem bez wyjątku wszystko co tylko udało mi się znaleźć.

Katalogując moje zbiory z czasem przyswoiłem sobie nazwiska autorów, chociaż trudno było mi je zapamiętać i nie wiedziałem jak się je wymawia. Wreszcie uznałem, że powinienem naprawdę zgłębić różnicę pomiędzy Wasilewskim i Walkuskim. Szczęśliwym trafem Wasilewski często podpisywał się zwiększając odstępy pomiędzy kolejnymi literami i tak jako pierwszy zyskał dla mnie odrębną osobowość pośród przytłaczającej liczby polskich plakacistów. Nie chodziło więc o jego styl, który był w tym okresie bardzo zróżnicowany, nie tak niepowtarzalny jak u Jana Młodożeńca czy Geta Stankiewicza. Z perspektywy czasu i nabytej wiedzy o typografii, budowaniu wizerunku i polskich projektantach uświadamiam sobie, że Podpis Wasilewskiego to bardzo zręczny sposób na wyróżnienie się z tłumu przy użyciu najprostszego środka – odstępów między literami. Nacisk na prostotę stał się w późniejszych latach jedną z wyróżniających cech Wasilewskiego. Tworzenie znaczenia z pustki świadczy o metafizycznym charakterze jego umiejętności.

Pod koniec lat 80. miałem już około stu plakatów Wasilewskiego w swojej kolekcji i osobiście znałem wielu polskich kolekcjonerów, od których dowiedziałem się dużo o polskim plakacie. Jednym z nich był Jacek Jaroszyk, który prowadził klub filmowy w Poznaniu, organizował wystawy plakatu i miał liczną kolekcje afiszy filmowych. Będąc w Polsce zwykle odwiedzałem go w jego biurze na zamku w Poznaniu. Któregoś dnia zapytał mnie czy znam plakat Wasilewskiego do filmu „Most na rzecze Kwai”, ale polski tytuł nic mi nie mówił. Kiedy jednak Jaroszyk zaczął gwizdać słynną melodię z filmu znaną jako „Marsz Pułkownika Bogey’a” od razu zrozumiałem co miał na myśli – niewerbalna komunikacja czyni cuda w międzynarodowym porozumiewaniu się. Byłem zaskoczony gdy Jaroszyk powiedział mi, że jego zdaniem to najpiękniejszy polski plakat filmowy jaki kiedykolwiek powstał. Nawet w świetle jego objaśnień, dobrą chwilę zajęło mi dostrzeżenie filarów mostu w czterech literach słowa MOST, a potem ich odbicia w wodzie. Zdaje się, że musiał upłynąć cały tydzień, nim twórcza struktura plakatu uderzyła mnie z pełną siłą i zacząłem rozumieć opinię Jaroszyka. To zdarzenie miało dla mnie długoterminowe konsekwencje:

- Po pierwsze, znacząco podniosło moją ocenę Wasilewskiego na tle innych polskich plakacistów. Dotąd był jednym z wielu twórców plakatów filmowych, teraz stał się autorem obrazów, którym warto przyjrzeć się uważniej. Byłem również pod wielkim wrażeniem prostoty środków wyrazu (zwyczajna czarno-biała ilustracja) użytych do osiągnięcia tak nadzwyczajnego efektu.

- Po drugie, rozbudziło moje zainteresowanie typografią plakatu i projektowaniem czcionek. Jeżeli zręczny projektant może stworzyć most i całą historię z czterech liter, tekst jest o wiele więcej niż tylko dodatkową informacją.

- Po trzecie, często cytowane stwierdzenie, że plakaty, czy też komunikacja wizualna, są uniwersalnym językiem zrozumiałym na całym świecie pomimo różnic kulturowych, i że dobry plakat nie wymaga objaśnień, jest oczywistą nieprawdą. Bez znajomości filmu i tłumaczenia tytułu nie byłbym w stanie zrozumieć tego plakatu.

Po raz pierwszy osobiście spotkałem Mieczysława Wasilewskiego na wernisażu wystawy Franciszka Starowieyskiego na początku września 1997 roku w Galerii Grafiki i Plakatu w Warszawie. Trzy tygodnie wcześniej założyłem witrynę internetową pod nazwą „Posterpage” (http://www.posterpage.ch). Nie miałem żadnego doświadczenia w tworzeniu stron internetowych ani edycji plików graficznych, nie wiedziałem o istnieniu Photoshopa. Cyfrowe aparaty fotograficzne były wtedy jeszcze bardzo drogie, jedynym sposobem na zamieszczenie zdjęć w sieci było wykonanie ich tradycyjnym aparatem na barwnej kliszy, wywołanie i zeskanowanie odbitek. Nie byłem zbytnio zadowolony z kolorów mojej pierwszej galerii online, ale nie miałem pomysłu jak temu zaradzić, więc za drugim razem postanowiłem pokazać tylko czarno-białe plakaty. W chwili gdy zobaczyłem Wasilewskiego, przypomniał mi się jego plakat z mostem i inne czarno-białe prace, toteż zapytałem go czy byłby zainteresowany internetową wystawą. Ku mojemu zaskoczeniu, od razu się zgodził. W 1997 roku niewielu projektantów graficznych było obeznanych z internetem i gotowych pokazywać w nim swoje prace, żaden nie miał własnej strony. Byłem pod wrażeniem gdy Wasilewski w lot zrozumiał moje problemy i nadarzającą się okazję, i zaprosił mnie do swojej pracowni. Zupełnym przypadkiem, akurat zgromadził kolekcję stu czarno-białych plakatów i ilustracji w formie plakatu – marzenie borykającego się z trudnościami administratora Posterpage.

Przygotowanie internetowej wystawy Wasilewskiego zajęło więcej czasu niż się spodziewałem. Swoją pierwszą stronę stworzyłem w ciągu jednego dnia; liczyłem że realizacja ambitniejszego planu wystawy Mistrza Wasilewskiego potrwa około tygodnia. Będąc w posiadaniu licznych informacji na jego temat zebranych podczas pracy nad projektem „Bibliografia plakatu” – ponad sto odnośników do jego twórczości katalogach i książkach, naiwnie zakładałem że wiem już wszystko. Udało mi się znaleźć i zeskanować około 150 plakatów (prawdopodobnie niewielki ułamek jego dorobku w tym czasie), kiedy zacząłem doceniać nakład pracy włożony w dużą wystawę wysoce aktywnego projektanta.

Drugie zaskoczenie przyszło podczas próby napisania notki biograficznej Wasilewskiego. Nie mogłem wyszukać informacji o nim w Google, bo jeszcze wtedy nie istniało, a wyszukiwarka AltaVista wyświetliła może 10 wyników (w porównaniu do 20.000 obecnie). Mimo to dowiedziałem się, że Wasilewski spędził dwa lata w Paryżu, wykładał w Damaszku, a przede wszystkim był profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie odkąd Henryk Tomaszewski odszedł na emeryturę w 1985 roku. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak ważna była rola jego i tej uczelni w polskim projektowaniu plakatu. Do tego momentu, plakaty pojawiały się dla mnie czarodziejskim sposobem w pracowniach projektantów, jak małe strumyczki z wielu źródeł w końcu zlewające się w jedną potężną rzekę zwaną Polską szkołą plakatu.

Ostatecznie umieszczenie wystawy w sieci zajęło dwa miesiące, a postać Wasilewskiego znów znacznie urosła w moich oczach.

Kilka lat później ponownie spotkałem Wasilewskiego, tuż przed siedzibą Akademii na Krakowskim Przedmieściu podczas Biennale Plakatu. Zapytał mnie, czy przyłączę się do członków jury i innych gości Biennale tego wieczoru w jednym z warszawskich lokali. Wzbraniałem się przed pójściem – nie byłem zarejestrowany jako uczestnik, nie miałem zaproszenia ani biletu wstępu i tak naprawdę byłem nikim pośród tych wszystkich znamienitych gości. Do dziś dokładnie pamiętam słowa Wasilewskiego, którymi rozwiał moje wątpliwości: „Monsieur, vous etes en Pologne!”, mając na myśli że polska gościnność przełamuje wszelkie bariery i że jestem jego gościem. Doświadczyłem już wcześniej serdecznego i szczodrego traktowania w Polsce, chociażby w postaci savoir-vivre’u arystokraty Franciszka Starowieyskiego, tym niemniej jestem nim zaskoczony za każdym razem, bo moje wychowanie było zupełnie inne – obcym nie należy ufać dopóki nie dowiodą że są godni zaufania.

Ostatnia historia, którą chciałbym przytoczyć zdarzyła się w Hangzhou, w Chińskiej Akademii Sztuk, największej i najstarszej uczelni artystycznej w Chinach, gdzie Wasilewski był członkiem II Międzynarodowego Biennale Plakatu w 2005 roku. W rozmowach ze studentami wspomniał o swojej trwającej całe życie fascynacji chińskim malowaniem tuszem, o tym jak jego chiński pędzel, którego często używał do tworzenia plakatów był już zużyty ze starości, i że właśnie kupił nowy w Hangzhou. Zastanawiał się, czy stworzy lepsze plakaty przy użyciu nowego pędzla? Było dla mnie oczywiste, że kryją się za tym poważniejsze pytania: jaki jest związek w projektowaniu plakatu pomiędzy warsztatem i treścią? Co jest ważniejsze? Jak jedno wpływa na drugie? Czy programy graficzne są niezbędnie w projektowaniu plakatu? Chiny i Polska udzielają odmiennych odpowiedzi na te pytania. Dobry papier i zaawansowane techniki druku są bardzo istotne w Chinach, podczas gdy wśród polskich artystów dominuje pewna nonszalancja czy nawet duma z tego, że tworzyli najlepsze na świecie plakaty pomimo okropnego papieru, słabych farb i sprzętu, a także niedbalstwa drukarzy, którym zupełnie nie zależało na jakości.

Kwestia nowego pędzla miała jeszcze jedno znaczenie w życiu Wasilewskiego: jego kadencja na warszawskiej Akademii obejmowała okres gruntownych przemian, nie tylko w polskim ustroju politycznym i stylu życia, ale również w projektowaniu graficznym i komunikacji wizualnej. Seria fal zalała jego zawód jak tsunami – najpierw komputer jako narzędzie w latach 90. minionego stulecia, potem internet w początkach XXI wieku, a teraz aparaty cyfrowe, drukarki, smartfony, portale społecznościowe, a to z pewnością jeszcze nie koniec. Jak wykładowca ma przygotować swoich studentów do radzenia sobie z radykalnym zerwaniem z tradycją i atakiem nowych technologii? Czy mu się to udało? Jak sam Wasilewski jako artysta sobie z tym poradził?

Cóż, ostatni z jego plakatów jaki widziałem, reklamujący warszawskie Biennale Plakatu przedstawia apetyczną nagą kobietę, której krągłości zostały ewidentnie namalowane nowym chińskim pędzlem maczanym w czarnym tuszu i są nieskończenie bardziej zmysłowe niż jakakolwiek znana mi animacja 3D – podobały się nawet feministkom; typowy Wasilewski. Wystawa końcoworoczna studentów z pracowni plakatu Wasilewskiego wygląda dość tradycyjnie, z czego wynika, że Wasilewski jest wierny idei, która dobrze służyła polskiemu projektowaniu plakatu przez ostatnie sześćdziesiąt lat – że pomysł jest ważniejszy niż styl czy technika. Polska znów staje się jednym z głównych centrów plakatu, pomimo zniknięcia tradycyjnej Polskiej szkoły plakatu po upadku reżimu komunistycznego. Wiele osób przyczyniło się do tego odrodzenia, wśród nich krakowski marszand Krzysztof Dydo czy kurator Zdzisław Schubert z Poznania, artyści, właściciele galerii, wykładowcy i studenci, ale Mieczysław Wasilewski na swojej pozycji w Warszawie zasługuje na szczególne uznanie za obronę polskiego sztandaru w krainie plakatu w burzliwych czasach.
Encounters with Mieczyslaw Wasilewski / R.Wanner
The time of the separation between Eastern and Western Europe by walls - political, economic, mental - is now slowly fading into history. The following anecdotes about encounters with the Polish graphic designer Mieczyslaw Wasilewski are an attempt to preserve some of the flavour of these times, describing not only him, but myself as well. The walls were not completely impenetrable, the adventurous and curious always managed to cross them, in both directions. My wife did it, on a student bus trip in 1964, and I was in Poland for the first time during a business trip in 1978. I had never been on the other side of the Iron Curtain before, and at that time hardly knew the difference between Prague and Warsaw, for example, but was convinced, like everybody else around me, that both cities were in evil and horrible territory. And all artists were of course state employees, painting social realist pictures praising communism. The trip was a big surprise, and changed my life like few other events. For the first time, I saw Polish posters, and was hooked on them instantly, partly because of the images - I could not read the text of course - partly because they were so incredibly cheap, of the order of 1 US$ a piece.
I bought all 70 posters that the poster shop in Warsaw had, among them Wasilewski's black and white poster "Wilczym sladem" about a Russian movie. From then on, I visited Poland whenever possible, usually once a year, and bought indiscriminately everything I found.

As I was cataloguing my booty, I slowly became familiar with the names of the designers, although it was very hard for me to remember them, and I did not know how to pronounce them. One day I decided that I should really learn the difference between "Wasilewski" and "Walkuski". Fortunately, Wasilewski often wrote his signature with increasing spacing between the successive characters, and this is how he first became a distinct personality among the many Polish designers that overwhelmed me at that time. It was not his style, which was very wide-ranging at the time, not as unique as that of Jan Mlodozeniec, for example, or Get Stankiewicz. In retrospect, and knowing more about typography, and branding, and Polish designers, I realize that Wasilewski's signature is a very clever device to stand out from the crowd, using the simplest means, the space between characters. The emphasis on simplicity was to become one of Wasilewski's outstanding qualities in his later years. To create meaning out of emptiness attests to his metaphysical skills.

By the late 80's, I had about 100 Wasilewski posters in my collection, and personally knew many Polish poster collectors, from whom I learned a lot about Polish posters. One of them was Jacek Jaroszyk, who was running a film club in Poznan, organized many poster exhibitions and has a big movie poster collection. I usually visited him whenever I was in Poland in his office in the Imperial Palace "Zamek" in Poznan. One day he asked me if I knew the poster for the movie "Most na rzece Kwai" by Wasilewski, but I had never heard of the movie, I thought. So Jaroszyk started to whistle the famous tune of the "Bridge on the river Kwai", the so called "Colonel Bogey March" and I instantly made the connection. So much for international understanding and nonverbal communication. To my surprise, Jaroszyk then told me that in his opinion, this was the most beautiful Polish movie poster ever made. Even with Jaroszyk's translation and coaching, it took me a while to see the pillars of the bridge in the four characters of the word MOST, and then their reflection in the water, but I think it took me about a week until the full power of the creative construct hit me, and I begun to understand Jaroszyk's judgement. The incident had several lasting consequences for me:

- One - it raised Wasilewski's standing in my personal appreciation of Polish poster designers dramatically. While he had been one of many movie poster designers up to that point, he had now become a creator of images well worth looking at carefully. I was also greatly impressed by the technical simplicity, a simple black and white illustration, to achieve this remarkable result.

- Two - my interest in poster typography and font design was awakened. If a clever designer could make a bridge and a story out of four characters, then obviously text was more than just additional information.

- Three - the often quoted saying that posters, or visual communication, are universal languages, understood world wide and across culture, and that a good poster needs no explanation, is obviously a myth. Without knowing the movie, and without having its title translated, I would not have understood this poster.

I probably met Mieczyslaw Wasilewski personally the first time at the opening of an exhibition of Franciszek Starowieyski in early September 1997 at the Galeria Grafiki i Plakatu in Warsaw. Three weeks before, I had published my first page of the website "Posterpage". I had no experience in web design, or editing of digital images, I was not aware of Photoshop. Digital cameras were horribly expensive at that time, so the way to put pictures on a web site was to take them with an old fashioned camera, on color film, have it developed and put the copies on a scanner. I was not too happy with the colors of my first web exhibition, but did not know what to do about it, so I decided to show just black and white posters in my second web exhibition. The moment I saw Wasilewski, I remembered his river Kwai poster and all his other black and white work, and asked him if he would be interested in a web exhibition. To my surprise he readily agreed. In 1997, few graphic designers were familiar with the internet, and even less were prepared to show their posters on it, none had his own website, so I was quite impressed that Wasilewski quickly grasped my problems, and his opportunity, and invited me to his studio. By chance, he had just assembled a collection of 100 black and white posters and illustrations in the form of a poster, a dream for a struggling Posterpage designer.

To make the Wasilewski web exhibition took much longer than I had foreseen. I had assembled and programmed my very first web page in about a day, but was more ambitious for the exhibition of Master Wasilewski and thought I could do it in a week or so. Also, I had a lot of information about him from my work for the Poster Bibliography project, more than one hundred literature references to his posters, published in numerous catalogues and books, so I had the naive idea that I new all of them. I managed to find and scan about 150, (probably a small fraction of all he made up to that time) and began to appreciate the work involved in a major poster exhibition of a highly productive designer.

The second surprise came when I tried to write a short biography of Wasilewski. I could not google him, because Google did not exist then, and the search engine AltaVista brought only maybe 10 entries for Wasilewski, as compared to about 20'000 now. Nevertheless, I learned that Wasilewski had spent two years in Paris, had taught in Damascus, and, above all, was professor at the Academy of Fine Arts in Warsaw since Henryk Tomaszewski had retired in 1985. Only then did I realize what an important role he and the school had in Polish poster design. Up to then, posters to me just appeared magically in the studios of the designers, like small streams from many sources finally converging to a big river called the Polish school of poster design.

It took two months before the exhibition was online, and Wasilewski's stature had again grown considerably in my perception.

A few years later, I ran into Wasilewski again, right in front of the Academy on Krakowskie Przedmiescie street, during a Poster Biennale. He asked me if I would join the jury members and other Biennial guests for the evening in a Warsaw night club, but I was hesitant to just crash the party, I had not registered, had no official invitation, no ticket and was really a nobody among these illustrious guests. I can still remember Wasilewski's exact words as he brushed aside my doubts: "Monsieur, vous etes en Pologne!", meaning that Polish hospitality would, of course, overcome all problems, and I was his guest. I had experienced that warmth and generosity before in Poland, in the savoir-vivre of nobleman Franciszek Starowieyski for example, but I am struck by it each time, as my own upbringing is quite different - strangers should be distrusted until proven otherwise.

The final story I would like to tell happened in Hangzhou, at the China Academy of Art, China's largest and oldest art school, where Wasilewski was a jury member at the 2. China International Poster Biennial in 2005. In his talk to the students, he mentioned his lifelong interest in Chinese ink painting, and that his Chinese brush which he often used to paint posters was now quite worn from old age, and that he had just bought a new one in Hangzhou. He was wondering if he would make better posters with the new brush? It was quite obvious to me that there was a deeper question behind: What is the relation in poster design between technique and content? What is more important? How do they influence each other? Are the Adobe programs essential for poster design? China and Poland differ quite a bit in their answers. Good paper and a refined printing technique are very important in China, while there is a certain nonchalance or even pride among Polish artists that they produced the worlds best posters in spite of horrible paper, bad ink and equipment and sloppy printers that could not care less for quality.

The question of the new brush has another meaning in Wasilewski's life: His tenure at the Academy in Warsaw spanned a period of profound change, not only in Polish politics and lifestyle, but also in graphic design and visual communication. A series of waves flooded his profession like a tsunami, first the computer as a design instrument in the 1990s, then the internet in the early 2000's, and now digital cameras, inkjet printers, smartphones, social websites, and more goodies are certain to come. How does a teacher prepare his students to deal with the radical break in traditions, and the onslaught of new technologies? And was he successful? And how did Wasilewski himself as an artist react?

Well, his latest poster that I know, an advertisement for the Warsaw Poster Biennial, shows a luscious naked lady whose smooth curves are evidently painted with a new Chinese brush in black ink, infinitely more sexy than any 3-D video I have ever seen, even the feminists liked it, a typical Wasilewski. The annual student exhibition of the Wasilewski poster class looks quite traditional, so Wasilewski has obviously stayed with a concept that has served Polish poster design so well during the last 60 years, that the idea is more important than style or technique. Poland has become one of the leading poster countries again, after the disappearance of the traditional "Polish poster school" after the breakdown of the communist regime. Many have contributed to this revival, like the poster dealer Krzysztof Dydo from Krakow or the curator Zdzislaw Schubert from Poznan, many artists, gallerist, teachers and students, but Mieczyslaw Wasilewski in his influential position in Warsaw deserves credit for keeping up the Polish flag in poster land during stormy times.
Wywiad / Marta Ostrowska / Grudzień 1997
Marta Ostrowska: Czy w pańskiej pracowni na Akademii Sztuk Pięknych uczy się jeszcze projektowania plakatu? Mieczysław Wasilewski: Prowadzę pracownię projektowania graficznego. Pośród różnych form jest tam i plakat. Kiedyś plakat dominował, ale w obecnych czasach trzeba poszerzać zakres edukacji młodych grafików, by umieli poradzić sobie z każdym zleceniem. Myślenie, które jest obecne przy projektowaniu plakatów, jest - jak sądzę - potrzebne przy jakimkolwiek projektowaniu graficznym. To umiejętność spointowania obrazem jakiegoś zagadnienia literackiego, wszystko jedno, czy z dziedziny propagandy, czy komercji. Plakat stanowi dla nas rodzaj poligonu doświadczalnego, możliwość odnalezienia się młodego grafika w projektowaniu graficznym w najszerszym tego słowa znaczeniu. MO: Czy studenci rozpoczynający teraz naukę na Akademii znają polskich plakacistów i czują się jakoś z nimi związani? MW: Zdarza się, że nie znają prac wybitnych polskich plakacistów, choć nie wszyscy studenci są tacy.
Z każdym rokiem studenci powoli uwalniają się od bagażu znajomości historii grafiki, plakatu. Zadziwia mnie to, ale przyjmuję to z pokorą i coraz mniejszym zdumieniem, bo tak widocznie być musi. MO: Czy myśli Pan, że jest to znak czasu? MW: Wydaje mi się, że tak. Śledzę to pracując już na Akademii 26 lat. Jak ja zaczynałem studia, sporo wydaje mi się, już wtedy wiedziałem i to nie tylko z zakresu historii sztuki. Dzisiaj młodzi bombardowani są widocznie zbyt wieloma wiadomościami, są rozproszeni w świecie swoich zainteresowań. Nie zawsze w wieku 18 lat potrafią się skoncentrować na tym, co im chodzi po głowie i z czego za 5 lat będą robili dyplom. MO: Myśli Pan, że są niedojrzali? MW: Nie, oni są inaczej dojrzali. Ileż jest teraz możliwości, mediów, którymi mogą się zająć. Mają chyba trudniej, inaczej niż my mieliśmy, bo zmuszeni są zarabiać i nie mogą całkowicie oddać się studiowaniu.

MO: Czy zadania, które daje Pan obecnie studentom, różnią się od tych sprzed paru lat? MW: Próbuję atakować nowe terytoria, bo jest to nieodzowne. Robiłem to nawet gorliwiej na początku lat 90, sądząc, że trzeba nadążać za czasem. Teraz widzę, że tak być nie musi. Nie trzeba próbować zaszczepiać w nich tego, co będą niedługo robili w agencjach. Rzeczywiście gros obecnych zamówień to zlecenia reklamowe, prawie w ogóle zniknęły już plakaty ideologiczne, kulturalne. Trzeba wychodzić poza reklamowe standardy, umieć myśleć koncepcyjnie, tego uczy najlepiej praca na tematy oderwane. Gdybym starał się być tylko spolegliwy wobec rynku, który za chwilę ich wchłonie, musiałbym stać się dyrektorem agencji reklamowej. Nie to jest wypisane na sztandarach tej uczelni. MO: Czy stara się Pan łączyć nowy sposób myślenia z wykształceniem, nazwijmy to, tradycyjnym? MW: Wykształcenie, które sam wyniosłem z pracowni Henryka Tomaszewskiego i z innych pracowni, gdzie trzeba było operować wszechobecnym językiem syntezy, umieć ogarnąć każdy temat, bez specjalnych "ozdobników", staram się przekazać moim studentom. Praca koncepcyjna jest tym, co najbardziej się liczy i najwięcej się za to płaci. MO: Czy w ciągu ostatnich lat zmienił się też pański sposób widzenia świata, a zatem i pańskie plakaty? MW: Nie, nie sądzę. Produkcja plakatów, o których tu próbuję mówić zmniejszyła się w stopniu na tyle znacznym, że są one teraz prawie nieobecne. Oczywiście paru kolegów robi teraz pojedyncze plakaty teatralne, filmowe, ale w zasadzie rynek skurczył się do żałosnego minimum. Ja również kiedyś robiłem kilkanaście plakatów rocznie - to było niedużo jak na tamte czasy, a teraz byłoby liczbą astronomiczną. Mówię o plakatach, które mnie nadal interesują, bo nie współpracuję z agencjami reklamowymi.

MO: Dlaczego? MW: Jakoś mnie to nie interesuje. MO: Żyje Pan w innym świecie? MW: Nie żyje w innym świecie, po prostu mam doskonałe wyobrażenie, na czym to wszystko polega. Nie interesuje mnie ten typ zamówień. Być może gdybym miał - jak moi studenci - 25 lat, to byłbym zmuszony do pracy w agencji. MO: Czy po paru latach widzi Pan różnicę poziomu reklamy w Polsce? MW: Troszkę się ruszyło, ale myślę, że nadal jest rozgardiasz, pomieszanie pojęć. To, co się produkuje, jest często, jak sądzę, nie trafione. A może trafione? Nie mnie oceniać reklamy, bo to nie ja na nie wykładam pieniądze. MO: Gdy idzie Pan ulicą, czy zdarza się Panu robienie korekty billboardu, który zwrócił pańską uwagę? MW: Stale, nieustannie. Najczęściej to mi po prostu ręce opadają, bo każdy z nas, ludzi z branży, gdzieś bywał w świecie i obserwował, co tam rozkleja się na ulicach. Nawet nasze Biennale Plakatu fragmentarycznie obejmowało plakaty komercyjne. Każdy, kto śledzi rynek plakatu, jest świadomy, jakimi szlakami podąża plakat komercyjny. Pojawiają się rewolucjoniści jak Toscani, ale u nas takie radykalne postawy nie występują. Mówiąc o reklamie nie należy zapominać o dwoistej roli tego medium - służebnej i kulturotwórczej. Zresztą ta dwoistość nie dotyczy tylko plakatu, także inne formy reklamowe, jak spoty, mogą być wspaniałe, np: ostatni spot Levis'a. MO: A co zaintrygowało Pana na naszych ulicach? MW: Prawdę mówiąc - mało. Jeśli mogę sobie przypomnieć, to parę billboardów Benettona, które zostały od razu zdjęte.

MO: Ale one nie były robione w Polsce. A coś z rodzimej produkcji? MW: Czy coś dzisiaj jest robione w Polsce, czy poza nią, ma coraz mniejsze znaczenie. Formy reklamy wizualnej przekraczają granice. Ta sama stylistyka obowiązuje w Londynie i w Paryżu, różnią się jedynie hasła reklamowe, otwierające jak klucz sens obrazu i stanowiące o jego sile i nośności. Staram się przypomnieć sobie coś, co mnie ostatnio zaskoczyło i nic mi do głowy nie przychodzi. Mogą mi się podobać obrazki typu Marlboro, reklamujące koncerny tytoniowe, z pięknym fotosem, z tradycyjną, ale wyrazistą typografią. Cóż można im zarzucić? Ale na tej samej zasadzie podobają mi się nowe domy. Nawet śmieszny jest dzisiaj pas z ostrzeżeniem Ministra Zdrowia, dodaje temu billboardowi nowego, przewrotnego i trochę idiotycznego smaku. A propos napisów na plakatach, miałem ostatnio długą dyskusję z firmą, która sponsorowała przegląd filmów i nalegała, abym na festiwalowym plakacie umieścił jej logo. Po długich dyskusjach musiałem umieścić ten niechciany, nowy element. Z tego typu sprawami ma i będzie miał do czynienia każdy plakacista. MO: Czy męczy Pana wypełnianie tego typu zleceń? MW: Nie. Pamiętajmy, że plakat zawsze czemuś służył. Problem tkwi w tym, jak połączyć informację z typografią i obrazem. MO: Wspominał Pan perfekcyjne fotosy Benettona czy Marlboro. O ile pamiętam, nie korzysta Pan zbyt często z fotografii w swoich plakatach? MW: Robiłem to, ale z rzadka. Do mniejszych form robiłem kolaże, zrobiłem kiedyś na Festiwal Teatrów w Toruniu plakat wykorzystujący fotografię.

MO: Ale nawet, jeśli Pan stosuje fotografię to operuje Pan nią inaczej niż to się zwykle robi. MW: Dzisiaj operuje się fotografią na plakacie na dziesiątki sposobów, a plakat fotograficzny może mieć tysiące obliczy. Jednak magma królująca w środowisku plakatu filmowego jest przerażająca, ale to Hollywood narzuca swą stylistykę. Wszystko wychodzi jakby spod jednej ręki, według jednego kodu. Nie ma to nic wspólnego ze starym plakatem filmowym, o którym się co prawda mówiło, że jest mało reklamowy, ale był zauważany na ulicach. Nawet dawne plakaty fotograficzne ze złą poligrafią jakoś się bronią, bo były robione z pomysłem. MO: Czy pańskie podejście do plakatu, który jest zwykle czarno-biały i wykonany przy użyciu technik klasycznych odbija się na tym, co robią pańscy studenci? MW: Na szczęście nie. Co prawda moi studenci mniej teraz widzą moich produkcji, bo jestem prawie nieobecny na rynku, ale ci, którzy chcą, wiedzą, co zrobiłem, co mogę robić. Na szczęście nie jest tak, że powiela się to, co robi profesor. W pracowni Tomaszewskiego też było tak, że każdy starał się iść własną drogą. Zresztą obok mojej pracowni nadal istnieje pracownia malarstwa, rysunku, grafiki, gdzie każdy student tworzy swój styl. Tego zazdroszczą nam inne uczelnie i jest to niezaprzeczalny atut ASP. Nasz grafik designer ma w sobie kulturę obrazu i świadomość, że kawałek papieru poza tym, że służy jako plakat, jest też obrazem.

MO: Pańskie projekty plakatów i okładek nie są agresywne. Są subtelne, jakby nieefektowne. Czy one mają szansę się przebić w obecnych kolorowych i agresywnych czasach? MW: Większość dzisiejszych plakatów i np. okładek książkowych czy czasopism to śmietnik, agresja, która tłumi sama siebie. Często najbardziej agresywnym staje się bardzo spokojny plakat, jeśli w jego otoczeniu znajdują się same agresywne prace. Ten spokojny potrafi wygrać swoją ciszą. Trzeba być świadomym, co robić by być usłyszanym i zobaczonym. Często te "ciche" plakaty na ekspozycjach na Biennale są doskonale zauważane w powodzi innych, które starają się je przekrzykiwać. Pyta mnie pani czy subtelne, ciche plakaty mają szansę się przebić. Ależ jak najbardziej, tylko to trzeba uświadomić decydentom, którzy wykładają na to pieniądze. Dzisiaj połowę energii człowieka, który decyduje się zostać grafikiem, pochłania rozmowa z klientem, którego trzeba przekonać do projektu. MO: Czy wierzy Pan, że można w obecnych czasach dokonać zmian w mentalności ludzi? MW: Gdybym w to nie wierzył, to rzuciłbym pracę na Akademii już dawno. Po co tu siedzę? Bo wierzę, że zasiane ziarno - w postaci młodych artystów - musi zaowocować na rynku. Kto, jeśli nie oni, powinni zajmować kierownicze stanowiska w agencjach reklamowych i kształtować nasz świat obrazów w jakiejkolwiek by to było formie druku i czemukolwiek by służyło? Zresztą, sam się czasami dziwię, po co młodzi chcą mieć za wszelką cenę dyplom, gdy na dyplomy już się nie patrzy. Przecież obecnie wystarczy mieć komputer i parę programów, żeby uważać się za grafika designera. Stąd może wziął się ten początkowy chaos na rynku graficznym, który teraz powoli się porządkuje. Kiedyś były komisje, rzeczoznawcy. Dzisiaj rządzi ten, kto ma pieniądze. Znajdujemy się w okresie przemian, który - choć przejściowy - czasem trwa długo.
Interview / Marta Ostrowska / December 1997
Marta Ostrrowska: Are students still trained in poster design in your studio at Academy of Fine Arts in Warsaw? Mieczyslaw Wasilewski: I run a studio of graphic design, and poster design is included among various forms of design. It was significant in the curriculum in the past, but the range of instruction has had to be broadened so that the young designer could cope with all sorts of tasks. In my opinion, the kind of thinking used in poster design is useful in whatever kind of graphic design. What I mean is the gift for pointing to a literary issue with an image, whether the issue has to do with propaganda or commerce, is of no consequence. To us poster design is a kind of testing ground to help the young find their bearings in graphic design in the broadest sense of term. MO: Do the Academy freshmen know the work of Polish poster designers? Do they feel related to this work in any way? MW: Some know nothing of it, though not all students are like this. They tend to know less and less of the history of graphic and poster design. I am growing less and less amazed about this and accept it with humility. It apparently has to be so. MO: Do you think it a sign of the times? MW: I do. I have watched it for some time now during my twenty-six years at the Academy.
When I was a freshman myself, I seemed to have know quite a bit, not only about art history. Today the young are bombarded with too much information, are disarrayed in the world of their interests. at the age of eighteen, not all of them can concentrate on what they have in mind, on what will be their degree-winning task in five years' time. MO: Do you consider them immature? MW: No, I would rather call it a different kind of maturity. There are so many potentialities, so many forms of media that they can pick up. Their situation is different from ours in the past, more difficult perhaps because they have to earn money and cannot wholly devote themselves to their studies.

MO: Are the tasks that you now set up for your students different from those set several years ago? MW: I seek to set foot on unchartered territories. It's necessary. I was even more eager to do so in the early 1990's. I believed I had to keep pace with times. Now I see that it doesn't have to be so. We should not try and graft onto them they will be shortly doing for agencies. Most of the commissions these days are commercial jobs; propaganda and cultural posters have almost disappeared. Our teaching should be beyond the standards of advertising. We should teach them conceptualization, and this is the best practiced in general subjects. If I only listened to the promptings of the market, by which they will be absorbed in a short while, I would have to become head of an advertising agency. This is not what is written out on the banners of our Academy.

MO: Do you seek to combine the new way of thinking with, let us call it this way, traditional training? MW: I was trained in the studio of Henryk Tomaszewski and other studios where one had to operate with the language of synthesis, be able to grasp any subject without special "flourish", and this is what I am trying to pass on to my students. What counts most and what best counts are concepts. MO: Has your own vision of the world changed over the last years? Have your posters changed as a result? MW: I don't think so. The print runs of the kind of posters I am talking about have dropped so considerably that they are almost absent now. Some of my colleagues are still designing isolated theatre or film posters, but the market has shrunk to a miserable minimum. What I used to do, a dozen-odd posters a year, an unimpressive number at that time, would be an astronomical figure today. I am speaking about the kind of posters I am still interested in. I do not work for advertising agencies.

MO: Why not? MW: I don't seem to be interested. MO: Do you live in a different world? MW: I don't live in a different world. Simply, I know perfectly well what it is all about. I am not interested in this kind of commission. Perhaps, if I were twenty-five like my students, I would have to work for agency. MO: Do you think that the level of advertising in Poland has changed over the span of several years? MW: Things have moved on a bit, but I think that there is still much confusion and misconception. To me much of the production misses the point. Or does it hit the point? I don't feel entitled to assess the quality of advertising because I don't lay money out for it.

MO: When you walk the streets, do you happen to feel like correcting a billboard that has caught your attention? MW: All the time. Most often it's an unnerving experience because each of us in the designing business has been somewhere in the world and seen what is put up on the streets. Commercial posters are even part of our Poster Biennial. All those who follow the poster market are aware of the routes that the commercial poster follows. There are revolutionaries, like Toscani, but such radical attitudes do not crop up here. When we talk about advertising, we should not forget about the dual role of the medium: utilitarian and culture-generating. In fact, this duality is not only typical of poster design; other forms of advertising, like TV spots, may also be superb, e.g. the recent Levis spot. MO: What have you found intriguing in our streets? MW: Little, to be frank. As far as I remember, a couple of Benetton billboards.

MO: But they were not done in Poland. What about the native production? MW: Whether things are done in Poland or outside Poland is of less consequence today. The forms of visual advertising cross the borders. The same style is bounding in London and Paris; what differs is only the slogan, the key to the meaning of an image which accounts for its power and appeal. I am trying hard to think of something stunning and can't thinking of anything. I may like Marlboro-type pictures advertising tobacco companies with a fine photo and traditional but clear typography. What can they be blamed for? I like new buildings along the same principle. The band with the Ministry of Health's warning is funny and even adds a new, perverse and somewhat idiotic flavor to the billboards. Apropos inscriptions on posters, I have recently been through a long discussion with a firm acting as a sponsor of a film festival which instead on having its logo on the poster. Eventually I had to submit. All poster designers have and will have to cope with things like this. MO: Are you sick and tired of this kind of commission? MW: No. We should remember that posters have always been at the service of something. The problem lies in combining information with typography and the image.

MO: You have mentioned Benetton and Marlboro perfect photos. As far as I remember, you do not use photography too often in your posters, do you? MW: I quite rarely do. In smaller forms, I have used collages. Once, I designed a poster using photography for the Theatre Festival in Torun. MO: Even if you use photography, you employ it otherwise that it is usually done, don't you? MW: Today photography is used in dozens of ways and a photographic poster can have thousands of aspects. What now reigns supreme over the film poster community is horrifying. Hollywood dictates the style. Everything seems to come from one hand, is done according to a single code. It has nothing in common with old film posters which, though they were said to have little advertising appeal, attracted attention in the streets. Even old, poorly printed photographic posters stand the best of time because there is a concept behind them.

MO: Does your treatment of posters, which are usually in black and white and made using traditional techniques, affect your students' work? MW: Fortunately no. In fact my students can see less of my production now because I am almost absent from the market, but those who want to know what I have done and what I can do. Luckily it is not so that students reproduce what their professor does. In Tomaszewski's studio all were anxious to proceed in their own way. Incidentally, alongside my studio, there are still ones of painting, drawing and graphic art where each student can work out his own style. Other art colleges are envious of what is an unquestionable asset of the Academy of Fine Arts. Polish graphic designers are image-cultured, have an awareness that a piece of paper that serve a poster is also an image.

MO: Your posters and cover design are not aggressive. They are subtle, apparently unimpressive. Are they likely to make their way in the world in our colorful and aggressive times? MW: Most of the posters and book and magazine covers, for instance, are trash and aggression that stifles itself. A very composed poster may suddenly stand out as the most aggressive if it is surrounded by aggressive pieces on an exclusive basis. The composed one may come out as the winner on the strength of its peace. One has to know what to do to be heard and seen. At the Biennial Exhibitions these 'restrained' posters are perfectly well seen in the flood of those seeking to outperform them. You ask whether subtle, composed posters are likely to make their way in the world. By all means yes! Only the decision-makers, those who lay out the money should be made aware of it. Today one who has decided to practise as a graphic designer loses half of their energy talking to the customer who has to be won over to the design. MO: Do you believe that the mentality of people can be changed in our times? MW: If I didn't, I would have give up my job at the Academy a long time ago. The reason why I haven't quit is that I believe that the seed sown, by which I mean young artists, must be bear fruit on the market. Who, if not they, should rise to managing positions in advertising agencies, and shape our world of images in whatever form of print to whatever purpose? Incidentally, sometimes I wonder why the young are anxious to get an Academy degree at any price, at time when degrees are disregarded. Today it is enough to have computer and a couple of programs to consider oneself a graphic designer. This may account for the initial chaos on the designing market that is slowly growing more civilized. In the past, there were committees of experts. Today decisions are made by those who have money. We have fun ourselves in a period of transformations which, though transitional, may last quite a while. /Translation / Joanna Holzman /
Tekst / Danuta Wróblewska / 1993
Kiedy plakat u nas nie był jeszcze legendą, a jego najlepsze okazy mijało się wędrując przez miasto, nazwisko Mieczysława Wasilewskiego było własnością publiczną. Druki noszące jego podpis znajdowało się na murach i płotach, ale również w mieszkaniach młodych ludzi i tekach kolekcjonerskich. Były też obiektem zabiegów galeryjnych i własnością muzealną. Tysięczne nakłady i wszechobecność nie umniejszały im znaczenia, niesiony przez nie temat wynikał ze świetnego warsztatu artsytycznego i bystrej inteligencji rodzącej pomysł. Nie darmo ich autor wyszedł z pracowni Henryka Tomaszewskiego, spod ręki, o którą zabiegano wszędzie na świecie. W bystrym obserwowaniu świata i zwięzłym stawianiu mu ocen, w syntetycznym znakowaniu, gdzie język prostego symbolu spotyka się z klimatem groteski, poezji, żartu - zamykała się ta trudna do opowiedzenia, łatwiejsza do odczucia tradycja wyniesiona z najlepszych lat Polskiej Szkoły Plakatu.W drukach Mieczysława Wasilewskiego odbiera się zawsze silne zaplecze rysunku, wartość szkicu, wagę ołówka wyprowadzającego myśl graficzną.
To prawda, że same plakaty miały już inny porządek niż kartki notatek pracownianych, ale drogę do nich prowadzącą na pewien sposób widziało się poza nimi i poprzez nie. Dzisiaj całe to bogactwo nie kończy się finałem plakatu, częściej zmierza do ilustracji w książce lub w czasopiśmie. Z druków Wasilewskiego jeszcze niedawno widzieliśmy plakat rocznicy powstania w Gettcie; ostatnio jego znak towarzyszył festiwalowi Shalom. Ale ulica nie ujawnia nic więcej. Kultura w gruncie rzeczy pozbawiła się swego trębacza, (jeśli wolno ofiarować plakatowi podobną metaforę). Zatem w pracowni Wasilewskiego coraz mniej jest szkiców do kompozycji publicznych, rosną natomiast ilości rysunków prywatnych, które tworzą po prostu laboratorium formy. Kładzione na różnych kartkach i papierach, czasem mimochodem, czasem mimo zwięzłości, widocznie w seriach wypracowane, są one zawsze etiudą jednego motywu przewodniego: motywu człowieka. Oczy, twarz, głowa, lotna linia profilu, sylwetka pojedyńcza, czasem wieloraki zapis postaci. Ale przede wszystkim pojedyńczość statyczna lub zmienna. Człowiek sam jest znakiem, który mówi najwięcej. Zapis, jakiego jest głównym elementem, staje się najważniejszy. Wasilewski nie odrywa oka od ludzi, tropiąc w nich zarówno język form uniwersum, jak ich własne, małe tajemnice. Odbywa się to w ciszy i ze skromnością, rezultaty tych obserwacji są dobrem materialnym tylko jednej osoby. Twórczość Mieczysława Wasilewskiego odsłania widzowi parę spraw równie ważnych, a nawet może ważniejszych od plakatu. Pokazuje przede wszystkim czystą chwilę narodzin sztuki w jej pierwszej dziecięcej postaci. Chwali styk wyobraźni z materią.
Text / Danuta Wróblewska / 1993
At the time when the poster was not yet a legend and you passed its best specimens in the street Mieczysław Wasilewski’s name was public property property. One could find prints bearing his signature on walls and fences, but also at young people’s homes and in collectors’ portfolios. His posters were also chased after by galleries and some were well guarded as museum property. Yet thousandfold circulation and omnipresence did not decrease their meaning. Their topics issued from an excellent artistic workshop and keen intelligence giving birth to an idea. There’s no blinking the fact that Mieczysław Wasilewski graduated from Henryk Tomaszewski’s class, shaped by the master that has been sought after by artists from all over the world. The tradition of the best years of the Polish Poster School that is difficult to express in words, yet easy to feel, comprised sharp observation of the world with its concise and apt judgements and compact marking, where the language of the simple symbol encountered the climate of grotesque of poetry and joke. In Wasilewski’s prints one always feels a strong drawing background, sketch quality and the weight of the pen introducing graphic though.
It is true that the same posters had a different order from the studio page notes, which had led to them. Today all that richness does not climax with posters, more frequently it produces a book, or magazine illustration. Speaking of Wasilewski’s prints quite recently we saw his Ghetto anniversary and the Shalom festival posters. But the street does not reveal anything more. Culture got rid of its trumpeter, (if one may give such a metaphor to the poster). For that reason there are less and less sketches for public compositions in Wasilewski’s studio, but the numbers of private drawings creating a form laboratory are growing. Placed on all kinds of sheets and papers, sometimes casually, sometimes, in spite of their compactness, elaborated in series, they always remain a study of one leading motif – the motif of a human being. Eyes, face, head, vivacious profile line, individual silhouette, at times a multiform gestalt. First and foremost singularity, static, or variable. Man himself is a sign that speaks the most. His notation is what is most important. Wasilewski constantly keeps an eye on people, tracking in them both the universal and their own small secrets. All this happens in silence and in a modest way and the results of these observations belong to one person only. Wasilewski’s creativity reveals to the spectator several things even more important from the poster. It shows, forst and foremost, the pure moment of art’s birth in its primeval, child like appearance. It praises the junction of imagination with matter.
Tekst / Jan Zielecki / Czerwiec 1987
Mieczysław Wasilewski wywodzący intelektualne przesłanie swych prac, wyprowadzający także swój rodowód artystyczny z poprzedzającej jego pokolenie Polskiej Szkoły Plakatu, zdołał w sposób konsekwentny wypracować takie znamiona własnej twórczości, które sygnalizując wspomnianą proweniencję uczyniły go artystą na wskroś indywidualnym w całym dzisiejszym polskim plakacie. Oto Polska Szkoła rozmiłowana w malarskości, tryskająca kolorem, epatująca nowatorską formą i jakże romantyczna w odkrywaniu nowej formuły plakatu - dzieła sztuki, pozostawia ślad w pracach autora jedynie za sprawą swej racji filozoficznej, owej szarady graficzno-pojęciowej przezwanej mianem "plastycznej metafory" bez pozostałych (jak się rzekło - romantycznych) rekwizytów polskiej twórczości. Zajmuje więc, Wasilewski w swej pracy postawę raczej intelektualną niż wrażeniową a miejsce "romantycznych" zajmują u niego rozwiązania znacznie bardziej racjonalistyczne. Wielbię Leca - powiedział w pierwszych zdaniach naszej rozmowy i dzięki tej deklaracji otrzymujemy najbardziej syntetyczne pojęcie o jego plastycznej koncepcji.
A więc (z dalszej wypowiedzi autora) krótkie gadanie na dłuższy temat - z tym kolejnym jednak wyróżnikiem, iż metafora budowana przez artystę posiada jakby podwójne życie. Pierwsze podporządkowane opisywanej idei (z reguły jest to plakat filmowy - główny przedmiot zainteresowań grafika) a więc korespondujące z jej treściową zawartością i drugi swoisty żywot "autonomicznego przekazu graficznego" czyniący pracę nadal intrygującą i czytelną w swej samoistnej anegdocie, gdy pierwotna przyczyna - idea - (film na przykład) dawno straciła swą aktualność. Dla podkreślenia owego waloru intelektualno-graficznych wędrówek pomysłu ograniczył Wasilewski kolor swoich prac do czerni i bieli sięgając często po kombinacje iluzjonistyczne i zbliżając się tym samym do doświadczeń mistrza graficznej iluzji Shigeo Fukudy. Wszelkie porównania nie są tu jednak na miejscu, gdy w większym, jak prezentowany tu zbiorze, dostrzegamy ową własną konsekwencję przetwarzania literackiej treści w piktogram rozpostarty w granicach od czytelnej, budowanej z oznaczonych przedmiotów powieści (Trzy kobiety), po rozwiązania, w których obiekty wywodzące się z materialnej rzeczywistości ulegają przetworzeniu w niemal graficzno-geometryczny znak osiągający granicę skrótowości. Ciekawym polem dla tego rodzaju doświadczeń, swoistym poligonem grafika stały się projektowane przezeń od kilkunastu lat okładki do miesięcznika popularno-naukowego Problemy, gdzie możemy zaobserwować "in statu nascendi" pierwotny zamysł graficzny w swej formie jeszcze wolny od narzucanej plakatem treści, który znajdzie czasem swe odbicie albo echo właśnie w rozwiązaniach plakatowych. Publikowane tu okładki Problemów, jak też pozostałe prace stają się znakomitą ilustracją procesu myślowego ich twórcy. Zabiegu chłodnego i racjonalistycznego, który przywodzi na myśl taką oto końcową definicję: "Plakat - pracownia analiz Mieczysława Wasilewskiego".
Text / Jan Zielecki / June 1987
Mieczysław Wasilewski, who derives the intellectual message of his work and his artistic origin from the Polish School of Poster Design which came to full bloom before his generation had reached maturity, has succeeded in working out his own style which, though its provenance is quite evident, makes him unique among contemporary Polish poster designers. The only trace of the Polish School, with its marked painterly leanings, luscious use of colour and innovative form, very romantic in its discovery of the new formula of poster design as a work of art, is the philosophical, graphic-and-intellectual puzzle, in other words "visual metaphor" yet without other, as I said, "romantic" qualities of Polish poster design. Thus Wasilewski is an intellectual rather than an impressionist in his work, and uses rational rather than romantic solutions. I adore Lec, he said in the first minutes of our meeting, and this declaration summarizes his approach. He likes "shortcuts through long subjects", but, characteristically, the metaphors he builds lead a dual life.
First, what he does (mostly film posters) must correspond to the semantic content of the work in question; second, it is an "autonomous graphic message", implying that a poster must remaining visually intriguing and easy to interpret as an autonomous work when the original cause (in this case film), has long lost its topicality. To underline this value of his intellectual-and-graphic undertakings Wasilewski has limited the colour of his works to black and white, in which he often uses illusionistic solutions, which brings him close to the experiments of the master of graphic illusion Shigeo Fukuda. Yet comparisons are out of place here. In any larger set of his works, like the present one, we become aware of his original concept of transforming a literary message into a pictogram making up a lucid story within the limits of well-defined objects (Three Women). At other times, objects originating in material reality are transformed into a graphic, geometric sign of the utmost crispness. Wasilewski has an opportunity to conduct this kind of experiments in the covers he has designed for almost twenty years now for the popular scientific journal Problemy where we may observe his original graphic concepts in statu nascendi, devoid of the narrative quality that sometimes comes to the surface in his posters. The reproduced covers of the Problemy and other works by Wasilewski illustrate his thinking process, a cool rational procedure that has prompted me to coin the following definition: Mieczyslaw Wasilewski's analytical laboratory.